Wokół cisza i ciemność. Tylko wieczna lampka przypomina, że nie
jestem sama. Bo tam - w Tabernakulum - jest najważniejszy, najlepszy
i najprawdziwszy Przyjaciel – Jezus. Mijają sekundy i minuty, a ja
trwam, na spotkaniu w „cztery oczy”. Baz pośpiechu i niepotrzebnej
bieganiny… W bezruchu opowiadam, co mnie dziś trudnego spotkało, ile
ważnych spraw nie byłam w stanie załatwić. Pytam i słucham. Bo wiem,
że tylko Jezus daje rozwiązanie…
W ostatnim czasie w moim życiu ciągle zabieganym i pospiesznym tyle
było zamętu i niepokoju. Wzięłam na siebie tak wiele obowiązków,
nowych wyzwań. W pracy nawał spraw nie pozwalał zakończyć dnia o
zwykłej porze, a w domu czekały nowe. Poczucie zaniedbywania rodziny
i domu powodowały wyrzuty sumienia. Niekończące się telefony nie
pozwalały odpocząć wieczorem. Skołowana i zaplątana w to wszystko, z
ogromnym zniechęceniem i zwątpieniem
stanęłam przed wizją totalnej katastrofy… A w głowie świtała myśl:
Ucieczka!
I właśnie wtedy zadałam sobie pytanie, gdzie uciec? Od razu
przypomniały mi się słowa Psalmu, który śpiewaliśmy kiedyś na Mszy
świętej - „Panie Ty zawsze byłeś nam ucieczką”.
To była odpowiedź na moje pytanie. Pobiegłam więc do Pana Jezusa.
Klęknęłam przed Tabernakulum i powiedziałam: „Panie pomóż, bo sama
już nie daję rady”.
Oczywiście nie od razu wszystko się ułożyło, ale Pan działał. Dawał
rady i pomysły jak kończyć wszystkie sprawy. Jak podzielić
obowiązki, aby zyskać trochę czasu. Stawiał na mojej drodze
pomocnych ludzi i rozjaśniał mój umysł, abym umiała rozróżnić rzeczy
mniej ważne od tych ważniejszych…
Teraz już zawsze pytam Przyjaciela Jezusa co zrobić i jak rozwiązać
daną sprawę. Do NIEGO przychodzę z trudami codzienności. JEMU oddaję
je wszystkie. On nigdy mnie nie zawiedzie...
zou